Ucieczki przed… sobą nieznanym

Ucisz się. Uspokój się. I zatęsknij

Nie wiesz za czym, nie wiesz za kim.

Może… za sobą prawdziwym?

E.Stachura

W naszym kręgu kulturowym to, co zewnętrzne i widoczne dla innych, stało się ważniejsze od tego, co wewnątrz. Jest tak ważne, że niekiedy sądzę, iż atrapa, którą prezentuję światu, jest moją prawdziwą tożsamością. Wkładam niemało wysiłku i energii w wywieranie korzystnego wrażenia na innych. W tym celu kreuję pozytywny obraz siebie: różne jego wersje wolne od zawstydzających niedoskonałości. Prezentuję je, by przekonać siebie i innych, że jestem wolna od słabości. Robię to, bo wydaje mi się, że wykazując siłę, zyskamy prawo do życia.

Moja tożsamość zakorzeniona jest we wstydzie, dlatego staram się wznosić coraz wspanialsze fasady, by przekonać innych, że jestem godna szacunku i wartościowa. Wstyd sprawia, że kompulsywnie pomagam innym albo popadam w pracoholizm, jestem nieskazitelnie akuratna, nieustannie zajęta, żyję w pośpiechu. Ukrywam siebie przed innymi i przed sobą.

Zaprzestałam cenić znaczące kontakty z ludźmi; ich miejsce zajęły produkty konsumpcji. Oczywiście dostrzegam użyteczność  ludzi.  Korzystam z nich w taki sam sposób, w jaki korzystam z produktów. Opanowałam sztukę budowania „znajomości”: do spotkania z człowiekiem podchodzę z  kalkulując i zadaję się głównie z tymi, którzy mogą przynieść mi korzyść czy też dadzą się wykorzystać. Pozbawiona godności i prawdziwej tożsamości mierzę swoją wartość wrażeniem, jakie wywieramy na innych.

Przyziemne wartości, takie jak przyjemność i wygoda, prowadzą do powierzchownego życia. Tracę łączność ze swoją głębszą naturą, doświadczam pustki. Brakuje mi głębokiego autentycznego życia, dlatego tworzę jego imitację. Tracę mądrość.

Przymus wypełnienia pustki wywołuje napięcie, sprawia, że liczy się tylko aktywność, bo  przecież „jestem, gdy coś robię”, „jestem, gdy mam efekty.” Człowiek przestaje być bytem, staje się działaniem. Maszyną, która ma przekonać świat o własnej wartości poprzez wykazanie się skutecznością działania.

By odnaleźć siebie, potrzebuję być widziana, słyszana i uznawana jako osoby, którą faktycznie jestem. To rola moich rodziców i osób znaczących w życiu, bym była przez nich widziana i słyszana w całości. Uzyskanie ich akceptacji pozwoliłoby mi być. Kiedy czuję, że mamy prawo być, nie muszę wciąż się starać. Pozostaję w zgodzie ze swoim bytem, ponieważ  życie mnie niesie.

Nie wszyscy otrzymali dar bycia widzianym. Ci, którzy nie byli przez nikogo widziani i słyszani odnajdą siebie, gdy odkryją źródło swojego niepokoju. „Szczerość wymaga, żeby się odsłonić: ujawnić ja – którego –się – lękam, ażeby dotrzeć do ja – jaki – jestem.1 Szczerość wyprowadza z pułapki samooszukiwania się. Zaczynamy słyszeć siebie, kiedy opowiadamy o sobie innym. Wzajemna szczerość powoduje, że zbliżamy się do siebie, a to działa uzdrawiająco.

Jak pisze Ernest Kurtz: „Będziemy się wzajemnie uzdrawiać nie przez leczenie, tylko przez miłość i troskę. Uzdrowić to pomóc osiągnąć pełnię. Leczenie robi to niejako z zewnątrz: to dobry sposób, ale nie pozwala dotrzeć do mojej najgłębszej potrzeby, najgłębszej rany – mego wstydu, lęku przed sobą samym, którego jestem siedliskiem. Miłość i troska pomagają osiągnąć pełnię od wewnątrz, umożliwiają mi pojednanie ze sobą – jakim – jestem: nie – Bogiem, bydlęciem – aniołem, człowiekiem. Miłość i troska pozwala mi zaznać radości życia będącej odwrotną stroną mego wstydu, mojej nie – boskości, mojego człowieczeństwa. Ale mogę kochać i troszczyć się, mogę osiągnąć pełnię tylko wówczas, jeżeli tobie dostatecznie na mnie zależy – jeżeli będziesz mnie tak bardzo potrzebował, żeby dzielić ze mną swój wstyd.”2

Szczerość wymaga odwagi w konfrontacji z prawdą o sobie. Zwykle bywa tak, że jeżeli świadomie coś w sobie akceptuję, wypieram do nieświadomości tego przeciwieństwo. I tak np. gdy uważam się za zdecydowaną, neguję niepewność, jeżeli cenię sobie skromność, odrzucam przebojowość, kiedy myślę o sobie, że jestem wrażliwa i delikatna, mierzić mnie będzie siła, a gdy myślę, że jestem silna – wydziedziczę wrażliwość i delikatność itd.

Czasami mój system wartości pokrywa się z tym, co ludzie wokół mnie, w kręgu kulturowym do którego przynależę, uznają za właściwe – np. bycie kulturalnym jest w porządku, a bycie niekulturalnym jest negowane. Bywa jednak i tak, że moje przekonania indywidualne są dla otoczenia niezrozumiałe. Może być trudno zrozumieć kogoś, kto akceptuje nadużywanie swojej osoby i odczuwa wstyd, gdy przydarza mu się jakikolwiek krok w obronie siebie. Może dziwić system wartości oparty na przymusie bycia dla innych ludzi, braniu nadmiernej odpowiedzialności i przekonaniu o niewłaściwości i nieistotności własnych uczuć. Dla jednych jest to niepojęte, a dla mnie jest to mój indywidualny wymiar  doświadczenia i pragnę szacunku dla tej części siebie.

Noszę w sobie dwa światy: „ja” i „nie ja.” „Ja,” czyli moja tożsamość, to, z czym się identyfikuję, o czym myślę: „taki jestem”, „to jest moje”. Wszystko, co wychodzi poza ramy „ja” staje się „nie ja,” czyli tym, co wypieram, czego nie znam, nie chcę, wydziedziczam. Te dwa światy oddzielam od siebie grubą kreską i udaję, że jednego z nich nie ma. Gdyby taki, raz ustalony porządek rzeczy, udało się zachować, nie byłoby problemu. Jednak odrzucone nieświadome treści mają tendencję do powracania. „Nie ja” stara się zaistnieć w moim życiu. Ponieważ jest obce i zagrażające, podejmuję z nim walkę, albo staram się go unikać. Towarzyszą temu wewnętrzne konflikty i przykre emocje. Czasami nie rozumiem siebie.  Sama siebie zaskakuję. Myślę o sobie jak bardzo jestem irracjonalna.

Nie należy do przyjemności konfrontowanie się ze swoim zakłamaniem. Mogę nosić w sobie bolesne uczucia, takie jak żal, złość, poczucie zagrożenia, strach. Jeśli dotąd nie zatrzymałam się, by rozpoznać znaczenie doświadczeń, które są ich źródłem, będą one wyparte do strefy cienia. Gdy świadomie kieruję uwagę do środka, poszukuję w istocie ścieżki do prawdziwego siebie, do tego wszystkiego, co kiedyś porzuciłam. Porzuciłam, bo doświadczyłam krytyki, odrzucenia. Usłyszałam od kogoś, kto był dla mnie ważny, że okazywanie złości to coś złego, albo że mam być samodzielna.

W świetle teorii jungowskiej wydziedziczone części „ja” przechodzą do naszego cienia. Gdy widzę je u innych, spostrzegając kogoś bez zakłopotania prezentującego wzorzec, który sama wydziedziczyłam, czuję jego odzew we własnym wnętrzu. Jednakże wzorzec ten kojarzy mi się z bólem i karą doznanymi w przeszłości, dlatego pragnę pozbyć się go jak najszybciej. Dzieje się tak np. w przypadku, gdy  widzę kogoś przebojowego, a ja sama boję się własnej ekspresji, bo odrzuciłam tę część siebie z powodu przemocy doznawanej w dzieciństwie.

Chcąc zachować swoje „ ja”, walczę lub uciekam przed samym sobą, przed sobą nieznanym, którego nie da się pokonać i przed którym nie można  uciec. Ten stan rzeczy wywołuje uczucie ograniczenia, głęboką tęsknotę za wolnością oraz szczególne upodobanie do tej wartości. Każdy deficyt powoduje, że to, czego nam brakuje, cenimy w szczególny sposób.

Czy wolność jest osiągalna? Wychodząc z założenia, że ogranicza mnie to, co świadome i co akceptowalne, wydaje się, że zaczynam zmierzać ku wolności w momencie zaglądania do świata po drugiej stronie: gdy udaje mi się osiągać wolność od znanego i otworzyć na to, co do tej pory uznawałam za  trudne, obce, złe.

Prawdziwą wolność znajduję, gdy wyrzeknę się swojego fałszywego poczucia samowystarczalności. We wszystkim bowiem, co robię, jestem w pewien sposób zależna od innych. Czyni mnie to bezbronną. Nie da sie tego uniknąć. Zależność jest elementem relacji. Jest zawsze tam, gdzie miłość. Przy zachowaniu szacunku, granic i odrębności, prowadzi do spełnienia, poczucia zjednoczenia z drugim człowiekiem. Niszcząc w sobie tę wartość, skazuję się na osamotnienie.

Jeśli będę kurczowo trzymać się wytworzonej przez siebie iluzji bezpieczeństwa, nigdy nie przekonam się, czy prawdziwe bezpieczeństwo istnieje. Kiedy rozmontowuję w sobie strukturę iluzji, która do tej pory mi je zapewniała, pojawia się poczucie zagrożenia, które skłania mnie do poszukiwania źródła bezpieczeństwa głębszego, trwalszego.

Moje lęki wiążą się z przyszłością, którą sobie wyobrażam. Moje marzenia są częścią autentycznej osobowości, której się boję, a która – jeszcze nieznana – czeka we mnie na odkrycie. Wielu z nas wychowywało się w środowisku, w którym tylko fragmenty naszej osoby były zauważane i akceptowane, zatem jedynie niewielka część autentycznego „ja” się wyłoniła. Niemniej nasze wyparte cechy nie przestają być częścią nas samych.

Ta autentyczność, ta szczerość wrodzona jest całej przyrodzie, także nam, ludziom. Ptak nie udaje, że ptakiem nie jest, czy drzewo nie udaje, że nie jest drzewem. Utraciłam kontakt z naturalnym spokojem i umiejętnością bycia. Mogę ponownie go odzyskać, jeśli będę gotowa zobaczyć i przyjąć siebie w całości. Mogę się przekonać, że nawet w sytuacjach, które mnie przerastają i są pozornie bez wyjścia – nawet w nich Ktoś mnie przenosi. To tak jak opowiedział anonim brazylijski w wierszu „Orędzie serca” :

 We śnie

Szedłem brzegiem morza z Panem,

oglądając na ekranie nieba

całą przeszłość mego życia.

Po każdym z minionych dni

zostawały na piasku dwa ślady – mój i Pana.

Czasem jednak widziałem tylko jeden ślad

odciśnięty w najcięższych dniach mego życia.

I rzekłem:

„Panie, postanowiłem iść zawsze z Tobą,

przyrzekłeś być zawsze ze mną;

czemu zatem zostawiłeś mnie samego

wtedy, gdy było mi tak ciężko?”

Odrzekł Pan:

„Wiesz, synu, że cię kocham i nigdy cię nie opuściłem.

W te dni, gdy widziałeś tylko jeden ślad,

ja niosłem ciebie na moich barkach”.

Nie połączę się ze swoim autentycznym „ja” bez dopuszczenia do świadomości i zintegrowania swoich słabych stron, ale nie mogę ich odsłonić pod nieobecność miłości. Jak twierdzi Tomy Hellsten: „Miłość nie przeocza prawdy, nawet jeśli ta jest bolesna, ale nigdy nie ma intencji skrzywdzenia. Bez miłości prawda jest okrucieństwem”3.

Staję się sobą w łączności z innymi. Miłość zachęca mnie do ufności i rezygnacji z walki i prowadzi do odkrycia tej osoby, która jest głęboko we mnie. Gdy moje „ja” się wyłania, przestaję potrzebować atrapy, służącej przekonywaniu siebie i innych, że istnieję. Odnawiam łączność ze swoim wnętrzem i zaczynam być kierowana przez swoje wewnętrzne centrum. Pozwalam, aby w tym, co robię, ujawniała się moja osobowość. Czuję się w sobie bezpieczna, a to prowadzi mnie do nowego rodzaju odwagi – bycia obecnym jako autentyczne „ja” we wszystkim, co robię.

Agnieszka Łakomska

 

 

Żyłem na skraju szaleństwa,

Chciałem wiedzieć dlaczego.

Pukałem w drzwi, pukałem w drzwi.

Drzwi się otwarły,

I cóż się okazało?

Pukałem od wewnątrz.

Rumi

 

Artykuł opublikowany w szóstym numerze magazynu wsparcia psychicznego „W4oczy” (Nr 6 Wiosna/ Lato 2013. Jak być autentycznym w świecie iluzji)


1) Ernest Kurtz, „Wstyd i poczucie winy”,  1988,  s.51

2) Jak wyżej s.52

3) Tomy Hellsten, Odwaga poddania się. Osiem sprzeczności na ścieżce duchowej, s.179.