Nie przyszły po to, żeby się poprawić

Na oddziale odwykowym dla kobiet w Krychnowicach, który powstał w 1992 roku, pracowałam od początku. Moja szefowa powierzała mi rolę głównego i jedynego terapeuty. Pracowałam przez trzy lata, najlepiej jak umiałam, ale miałam też świadomość, że sama nie podołam. Marzyłam o zespole terapeutycznym-niestety, tak się nie stało.

Ogarnęło mnie przerażenie, kiedy moje pierwsze pacjentki okazały się starymi, otępiałymi kobietami, zniszczonymi przez długotrwałe picie, na domiar złego z nakazu sądowego. Do momentu powstania oddziału odwykowego kobiety z rozpoznaniem „uzależnienia od alkoholu” trafiały na oddziały psychiatryczne, gdzie leczono je przez około sześć miesięcy za pomocą leków psychotropowych i uspakajających. Jedynym ich zajęciem w owym czasie była praca fizyczna na oddziale. I nagle jakaś terapia miałaby im pomóc, żeby przestały pić. Odczuwałam wtedy duży lęk, jak sobie poradzę. Na początku posługiwałam się rozmową i mini wykładami na temat choroby alkoholowej , chociaż słyszałam nieraz:”Co pomoże gadanina”. Typ pacjentek, jakie zaczęły ten nowy rodzaj leczenia, nie rokował wcale zmian na lepsze, a jednak! Było mi trudno i łatwo. Trudno dlatego, że kobiety były nieufne, zamknięte w sobie, bez wiary w to , co chciałam z nimi robić. Łatwo dlatego, że sama jestem uzależniona  i wiem, jak trudno kobiecie przyznać się, że opętała ją ta zdradliwa i podstępna choroba. Kobieta- postrzegana przez społeczeństwo jako delikatna, wrażliwa, , czuła i opiekuńcza istota, utożsamiana przez religię z Madonną, Matką Boga – nagle pod wpływem alkoholu wciela się w szatana, wygląda odrażająco, mówi wulgarnymi słowami, zaniedbuje rodzinę, traci szacunek otoczenia i wszystko, co było dla niej ważne. Wstyd nie pozwala jej zgłosić się po pomoc. Bojąc się odrzucenia , napiętnowana osamotniona, bez poczucia własnej wartości ucieka od życia i ludzi w świat iluzji, który ją niszczy i zabija. Pierwsze moje spotkania terapeutyczne były czymś w rodzaju „luster”. Kobiety przyglądały się sobie jak w zwierciadle. Nieoczekiwanie dochodziło do konfrontacji . Wtedy nie wiedziałam, jak nazywają te metody, jakimi się posługuję, ale odnosiłam małe sukcesy. Kiedy moje pacjentki zaczęły dbać o swój wygląd zewnętrzny, o to, jak się zwracają do siebie, pisać dzienniczki uczuć, oglądać filmy , kiedy słuchały mnie i chciały mówić o sobie, byłam szczęśliwa. Kiedy przychodziły były wystraszone, zagubione, zawstydzone, z ogromnym poczuciem winy. To tkwiło głęboko , a na zewnątrz widać było zupełnie coś innego:demonstrowały pewność siebie, niekiedy złość. Trzeba było przebić się przez tę skorupę.    Pamiętam ich początkową niechęć, wręcz agresję, a potem uśmiech i pojawiającą się chęć życia inaczej. Pokazywałam im-najczęściej na własnym przykładzie- jak można zmienić swoje życie i od czego to zależy.

Los mi sprzyjał, dostałam się na Studium Pomocy Psychologicznej, inaczej spojrzałam na siebie i na to co robię. Wiedziałam nareszcie, że nie ode mnie zależy trzeźwość moich pacjentek. Pełna zapału i energii zaczęłam wprowadzać nowe elementy do swojej pracy, ułożyłam mały , ale sensowny program leczenia dla kobiet. Intensywna terapia odwykowa wymaga dobrej oferty i wykwalifikowanego zespołu, a byłam tylko ja sama. Kobiet przybywało, przychodziły już młodsze, bardziej wykształcone, ciekawsze. Robiłam z nimi społeczność, edukację i grupę terapeutyczna.

Początek był dla nich wstrząsem, prześcigały się w zaprzeczaniu, minimalizowaniu i racjonalizacji. Udawało się to im, dopóki nie słyszały ode mnie o systemie iluzji i zaprzeczaniu. Kiedy   przy tej okazji opowiadałam im o sobie – przeważnie te najbardziej  dramatyczne fragmenty mojego życia- słuchały z otwartymi buziami; nie bardzo wierząc: ”mówisz po to, żeby się do nas zbliżyć „ , „grasz”, „jesteś podstawiona”. Oswoiłam je swoją szczerością i otwartością, to powodowało , że i one się otwierały. Opisywały swoje życie, życiorys pod kątem picia-kiedy go czytały, płakały i cierpiały, mówiły o bólu , żalu, wstydzie i krzywdzie, jaką wyrządzały swoim bliskim i sobie. Były wtedy takie bezradne, słabe i bezbronne. Tłumaczyłam im, że leczenie odwykowe nie jest niczym łatwym i przyjemnym. W ciągu mojej prawie trzyletniej pracy przez oddział przewinęło się około stu kobiet, połowa przeszła terapię. Niestety tylko jedna trzecia nie pije. Jednak niektóre z nich trzeźwieją, rozwijają się, są odpowiedzialne za swoje życie. Jedna z moich pacjentek chce być terapeutką i w chwili obecnej już uczestniczy w Studium Pomocy Psychologicznej.

Z moich obserwacji wynika, że ważną rzeczą dla kobiet, które podjęły decyzję o trzeźwieniu , jest to, czy w swoim otoczeniu mają jakiś model do naśladowania: trzeźwą matkę, córkę, siostrę. Jedną z najważniejszych rzeczy w terapii kobiet uzależnionych jest stworzenie im odpowiedniej atmosfery: poczucia bezpieczeństwa, zrozumienia i akceptacji. W grupie złożonej z samych kobiet mogą ujawnić swoje potrzeby, oczekiwania, trudności bez obawy, z poczuciem, że zostaną wysłuchane i dostaną wsparcie. Mogą mówić bezpiecznie o problemach seksualnych i o swoich partnerach.

Widzę bardzo wyraźną różnicę między pracą w grupie kobiecej i grupie koedukacyjnej. Pod presją opinii publicznej- a takie poczucie stwarza obecność mężczyzn- kobieta nie jest w stanie odważnie powiedzieć o sobie, że jest zła, a tak o sobie myśli. Musi mieć stworzone odpowiednie warunki, żeby mogła bezpiecznie spotkać się z własną słabością, ułomnością, przyznać się do bezsilności i móc zaakceptować fakt, że jest chora na tę dziwną i straszną chorobę, jaka jest alkoholizm. Często zachęcam je do mówienia:  Nie przyszłam tu po to, żeby się poprawić, bo jestem zła, lecz po to, żeby się leczyć, bo jestem chora na alkoholizm.

 

Małgorzata Dobczyńska

Artykuł opublikowany w piątym  numerze magazynu „Świat Problemów” (Nr 5 maj 1995.   Uzależnione kobiety)