Huśtawka

Tata… Ojciec, o jakim marzy każde dziecko. Pozwalał wspinać się na drzewa i siedzieć do późna na dworze. Nosił, podrzucał do góry. Wykonywał ze mną różne akrobacje, tygrysie skoki i siłował się na kocu. Był majsterkowiczem. Zrobił huśtawkę i minibasen na podwórku. Przywoził lalki i zabawki z zagranicy. Ze sklepu nie wracał bez czekolady lub cytrusów – bardzo pożądanych 20 lat temu. Opowiadał bajki na dobranoc. Znał długie, ciekawe historie. Lubił śpiewać i słuchać głośnej muzyki. Zabierał na dalekie spacery. Uwielbiał sanki, lepienie bałwana i bitwy na śnieżki. Nikt nie pływał lepiej niż on. Nauczył nurkować i nie bać się wody. Wkładał ciepłą butelkę pod poduszkę, gdy bolało ucho. Wiedział, jak wyleczyć różne choroby. Ciągle się wygłupiał i mnie rozśmieszał. Wszystko potrafił obrócić w żart. Nic nie było dla niego straszne ani trudne, znał się na wszystkim. Kochał zwierzęta, czasem przynosił szczeniaczka lub kotka za pazuchą.

 

Tata – bohater. Umiał porozumiewać się w różnych językach. Podróżował daleko za granicę. Dużo zarabiał. Umiał spakować się w mig. Wszędzie potrafił się odnaleźć, z każdym zakolegować i od wszystkich uzyskać pomoc. Wytargował najniższe ceny. Dusza towarzystwa. Uwielbiany przez rodzinę. Odwiedzany przez licznych znajomych. Wysportowany i przystojny. Na weselu tańczył do rana i jeszcze było mu mało. Na parkiecie zostawał ostatni. Miał nadludzką kondycję i żelazne zdrowie. Człowiek legenda. Tak go postrzegałam przez pierwsze lata życia.

 

Z nim wszystko było ciekawsze, weselsze, piękniejsze. Świat nabierał kolorów, a życie płynęło zupełnie innym torem. Miał nieodparty urok osobisty i niesamowitą, charyzmatyczną osobowość. Przy nim niczego się nie bałam. Aż w końcu zaczęłam się bać… jego.

 

Mama chroniła mnie przed tatą. A raczej prawdą o tacie. Pozwalała żyć w iluzji. Przez pierwsze lata dzieciństwa znałam głównie jego zalety. Byłam w niego wpatrzona jak w obrazek. Po jakimś czasie zaczęłam dostrzegać coraz więcej wad i słabości, których nie znali dalsi krewni i znajomi. Powoli w moich oczach przeobrażał się w potwora. Piękne chwile zaczęły być przerywane różnymi niemiłymi „niespodziankami”, dziecięcymi odkryciami, których nigdy nie chciałabym dokonać. Byłam blisko niego, wiele widziałam i słyszałam. Czułam, że coś jest nie tak, ale długo nie wiedziałam co, bo przecież o tym nie wolno było mówić. „Kiedyś od niego uciekniemy, jak będziesz starsza” – mawiała mama. Wierzyłam w to, ale niestety nigdy nawet nie spróbowałyśmy.

 

Początki relacji z tatą to cudowne chwile. Później superczas przerywany negatywnymi epizodami, o których szybko zapominałam. Potem wspaniałości i przykrości było po równo. Jak można przewidzieć, w następnej kolejności zaczęły przeważać niemiłe doświadczenia.

 

Tata czasem nie chciał wypuścić nas z domu. Z drugiej strony wiele razy musiałam wchodzić do domu przez lufcik, bo klucz był w drzwiach, a tata nie słyszał pukania. Latami wypominał, że coś mu kiedyś zepsułam, potłukłam jakiś świecznik, a on przecież tak go lubił. Czasem ginął na noc, albo i na parę dni. Mama i babcia bardzo się martwiły. Ja czułam, że i tak wróci. Na gości szykował się w ostatniej chwili. Wtedy mobilizował całą rodzinę, wszyscy musieli się dostosować i sprzątać co się da. Raz się zdarzyło, że pomalował mieszkanie chwilę przed przyjazdem kuzynki, a ta, w nieświadomości, oparła się o ścianę. Lubił zaczepiać obce kobiety i prawić im komplementy. Przy mnie i przy mamie. Wszystko krytykował, zawsze było coś nie tak. Robił mamie awantury o to, że świeci światło wieczorem, a on nie może spać. Gdy szedł na rano do pracy, wszyscy mieli być wcześnie w łóżkach. Musieliśmy się podporządkować bez gadania nie tylko w tej sprawie. Nie było innego wyjścia. Nie było nawet dyskusji. Tata zawsze miał ostatnie słowo.

 

Pewnego dnia nie przyszłam na zawołanie taty, bo chciałam pobawić się dłużej w ogródku. Tata stwierdził, że skoro nie chcę wracać, to zostanę na dworze na noc. Miałam może osiem lat i nie wiedziałam, co robić. Pomyślałam, że po prostu tam przenocuję. Na szczęście ni stąd ni zowąd wyłoniła się babcia, która nie wiedziała o karze i jak gdyby nigdy nic wpuściła mnie do domu. Innym razem zapragnęłam odwiedzić sąsiadkę. Powiedziałam tacie, że zapytam mamę. Tata stwierdził, że mogę iść, ale ja nadal chciałam poprosić mamę. Mama się zgodziła, ale on już mnie nie wypuścił. „No przecież JA ci pozwoliłem! To po co jeszcze leciałaś do mamy?” – stwierdził. Obiecał, że pomaluje mi pokój. Na czas remontu wyprowadziłam się do pokoju gościnnego. Mieszkałam tam ponad rok. Farby były kupione od razu. Tylko zapału zabrakło. Na spełnienie innych obietnic też trzeba było długo czekać. Tata miał fantazję i wymyślał wiele obiecanek-cacanek, w które sam wierzył. Raz zdenerwował się na mamę i uderzył ją łyżką wazową. Przeciął jej rękę. Dobrze, że zasłoniła nią głowę…

 

Najgorsze były powroty ze szkoły oraz sobotnie i niedzielne poranki. Wiele pytań w głowie i supeł w żołądku: Czy tata jest w domu? Lepiej, żeby go nie było! Tylko wtedy co będzie, jak wróci? A jaki jest? Czy jest trzeźwy, czy pijany? A jak jest pijany? Może śpi? A jak nie śpi? Jest lekko pijany i wesolutki czy może niedopity i agresywny? A może tak pijany, że i tak zaraz zaśnie? Czy będzie znowu robił awanturę mamie? A może do mnie się przyczepi? Może znowu trzeba będzie uciekać? Co mogłam znowu zrobić źle? A może zaprosi kolegów, których potem trzeba będzie wypraszać? Lepiej o tym nie myśleć… Ale przecież się nie da! Ciągła niepewność. Codzienne obawy.

 

W nocy wstawał i szukał alkoholu. Gdy nie miał na niego pieniędzy, brał od kogo się dało. Ode mnie też „pożyczał”, dlatego zaczęłam je przed nim chować. On chował przede mną „gazetki” pod poduszką. Odkryłam je, gdy miałam 11 lat. Dużo za wcześnie. Czasem zdarzało się, że leżał pijany w korytarzu. Wchodząc do domu, musiałam przez niego przejść. Pewnego razu, w bardzo mroźny dzień, przyprowadzili go koledzy. Miał palce zastygłe w uścisku, tak długo trzymał się płotu. Trochę poleżał i ręce odmarzły. Po tym wydarzeniu dotarło do mnie, że tata jest jak kot. Zawsze spada na cztery łapy. Nie ma co się o niego martwić. Tym bardziej że on coraz mniej się mną przejmował. Innym razem przyjechał do taty jakiś pan. Tata spał i powiedziałam, że go obudzę. Był pijany. Wróciłam do pana i przyznałam, że nie mogę dobudzić taty. Próbowałam jeszcze dwa razy. Za drugim razem, kiedy wyszłam, tego pana już nie było. Wtedy stwierdziłam, że lepiej, żeby inni nie wiedzieli, co dzieje się u mnie w domu, bo to wstyd. Nie było odpoczynku od natarczywych negatywnych myśli. Chyba że wyjechał za granicę. Wtedy nawet za nim tęskniłam.

 

Mama bardzo się denerwowała i zamartwiała. Nie pamiętała o sobie, nie dbała o zdrowie. „Zapominała” wziąć leki, które powinna stosować codziennie, a żeby zabić stres, paliła papierosy. Już gdy miałam niecały roczek, dostała wylewu. Wyszła z tego, ale doktor powiedział, że drugiego razu nie przeżyje. Tata egzystował w swoim świecie i nie zauważał, jak poważna stawała się sytuacja. Niestety, lekarz miał rację. Po drugim wylewie mama zmarła.

 

Zanim to się stało, tata często twierdził, że pije przez niedobrą żonę. Po śmierci mamy żalił się, że pije, bo jej zabrakło. Mieszkałam z nim sama ponad trzy lata. Większość tego czasu albo leżał w domu nietrzeźwy, albo urzędował u znajomej, z którą też ostro drinkował.

 

Kiedy dorosłam, zamieszkaliśmy oddzielnie. Gdy odwiedzałam tatę w weekendy, zauważyłam, że gotuje rosół w czajniku elektrycznym. Właściwie to wszystko w nim gotuje. Jajka i kiełbasę również. Jajka na twardo świetnie przyrządza się też w mikrofalówce, choć czasami wybuchają. Nie trzeba myć kubków, nie trzeba sprzątać, a rachunków płacić też nie ma powodu. Pewnego razu, gdy byłam na studiach, poprosiłam o pieniądze na buty zimowe. Przyznał, że nie ma, ale może mi dać 10 zł.

 

Do dziś lubi sprośne tematy i uważa, że fajnie o nich rozmawiać zarówno ze mną, jak i z moimi znajomymi. „Tak sobie jedziemy samochodem i jak wystawiam rękę przez okno, to jakbym trzymał w dłoni kobiecą pierś” – oświecił kiedyś mnie i moich dwóch kolegów. „Powiedziałem tamtej ekspedientce, że pięknie wygląda w tym naszyjniku. I że chciałbym ją zobaczyć tylko w nim. Spłonęła rumieńcem” – pochwalił się z dumą.

 

Tata nadal opowiada ciekawe historie, ma dużo znajomych i takie samo poczucie humoru. Potrafi zjednać sobie ludzi i są momenty, gdy rozmowa z nim jest całkiem miła. Wiele osób twierdzi, że jest bardzo fajnym facetem. Szkoda tylko, że tyle życia przepił!

 

Obecnie jest na emeryturze. Jest całkiem samodzielny. Niestety, wciąż popija po kryjomu przed całym światem. Próbuję z nim o tym rozmawiać. Wtedy robi wymyślne docinki i wypomina różne rzeczy. Mówi na przykład, że gdybym go kochała, to odwiedzałabym go codziennie, żeby sprawdzić, czy jest trzeźwy. Często mam wrażenie, że jest małym chłopcem, a mnie traktuje jak swoją mamusię.

 

Terapeutka radzi mi, żebym doceniała fajne spotkania z tatą i pamiętała o tych dobrych momentach z dzieciństwa. Bo tata kochał mnie na tyle, na ile umiał i na ile pozwalał mu nałóg. Chyba ma rację.

 

Nigdy nie wiem, co tata powie na dzień dobry przez telefon. Często szykuje jakąś bombę, żeby od razu mnie znokautować. Mówi: „O, odebrałaś? Masz czas dla starego? Niemożliwe!”. Innym razem: „Fajnie, że dzwonisz. Kiedy się zobaczymy?”.

 

Niedawno wyjeżdżałam na dwa miesiące na inny kontynent. Poinformowałam tatę. Powiedział: „Jedź szczęśliwie i baw się dobrze. Myślałem, że coś się stało!”. Jak wróciłam, ostrzegł: „Następnym razem nie jedziesz, bo inaczej rzucę się pod koła samolotu. Martwiłem się o ciebie!”.

 

Ciężko to wszystko sobie poukładać… Staram się patrzeć na niego z dystansu, ale tata cały czas jest na huśtawce. I najwidoczniej bardzo mu się tam podoba.

 

Nutria

 

Artykuł opublikowany w dziewiątym numerze magazynu wsparcia psychicznego „W4oczy” (Nr 9 Jesień/ Zima 2014/ 15. Brak ojców)